Marzena Czaniecka. BE-LONGING

11-24.09.2010

obrona pracy dyplomowej

kurator: Kuba Bąk

Lubię, kiedy sztuka przypomina powieść kryminalną. Gdy praca zgrabnie uwodzi intensywnymi wątkami, by w ich cieniu kryć subtelne, ale istotne tropy. Lubię rozgrywać z autorką lub autorem misterną grę. Pozwalać wciągać swoją wyobraźnie na jałowe pola atrakcji, schlebiające oczywistym skojarzeniom, i jednocześnie stale mieć się na baczności, wiedząc, że rozwiązanie tajemnicy znajduje się gdzie indziej, gdzieś blisko, i tylko ode mnie zależy czy zdołam do niego dotrzeć. Be-longing zręcznie manipuluje atrakcją, przemycając pytanie niemożliwe do sformułowania wprost. Tak jak dobry kryminał w przeciwieństwie do sprawnego kryminału, jest zagadką, której rozwiązanie odkrywa tajemnice w zasadzie niewyjaśnialną. Sztuka jest jednak o tyle przyjemniejsza od zagadek detektywistycznych, że może wyjść poza sferę zbrodni, poświęcić się żywiołowi życia. W przypadku Be-longing wszyscy bohaterowie żyją i mają się dobrze, a ich wspólna historia ciągle toczy się w paradoksalnym splocie, w którym zbliżenie prowadzi do oddalenia.

Instalacja Marzeny Czanieckiej przekracza ograniczenia sztuki zwanej bio-artem, nie zatrzymuje się na manifestacji biotechnologicznych nowinek, kwestionowaniu kategorii kulturowych, czarowaniu potworowatymi hybrydami. Odwiedzający Be-longing mogą spotkać tam roślinę, zobaczyć serię fotografii roślin doniczkowych i film opowiadający o procesie transformacji Rzodkiewnika pospolitego (Arabidopsis thaliana) genem FoxP2, wyizolowanego z krwi artystki. Jest to gen dość specyficzny, wiemy, że ma związek z funkcją mowy. Rzodkiewnik pospolity z kolei jest całkiem pospolity, nawet po modyfikacji genetycznej nie przejawia żadnych szczególnych cech. Na wystawie możemy zobaczyć tę jedyną w swoim rodzaju roślinę, wyglądającą jak każda inna swego rodzaju, wątłe łodyżki i mizerne liście. Droga od materiału wyjściowego do ostatecznego efektu jest błędnym kołem, ostatecznie nie zmienia się nic, nawet jest gorzej niż było. Przekazanie tak kluczowej części siebie, operacja na tak prymarnym poziomie jak genotyp zdradzają potrzebę odkrycia przestrzeni kontaktu – tak bardzo, jak tylko się da. Próba głębszego związku, zjednania człowieka i rośliny, dzięki technologii, przyjmuje nienormalnie intensywny charakter. Eksperyment przypomina zachowanie seksoholików niezdolnych do odczuwania więzi z drugą osobą, którzy fizyczną bliskością próbują rekompensować korzyści relacji psycho-fizycznej. Eksperyment Czanieckiej ostatecznie prowadzi do pogłębionej obcości. Koniec końców Marzena zostaje zamknięta w roli artystki, a jej rzodkiewnik uwięziony w laboratorium, spotykają się okazyjnie na kolejnych odsłonach ich wspólnej wystawy.

Artystka wykorzystała skomplikowane technologie genetyczne. Probówki, wirówki, odczynniki, białe kitle, elektroniczne pipety i lateksowe rękawiczki, dają obietnice efektownej mutacji, uzyskania anomalii, potwora, kuriozum na miarę Frankensteina. Coś takiego projektuje nasza wyobraźnia uruchomiona hasłem „modyfikacja genetyczna”, tak też działa nasze prawo. Zgodnie z obowiązującymi przepisami może przebywać jedynie w laboratorium, roślinie nie wolno wejść w kontakt z biosferą. Ewentualnie może zostać czasowo eksponowana, pod rygorem zapewnienia jej odpowiednich warunków, musi być odizolowana od wolnych ekosystemów. Trudno powiedzieć czy sam obiekt, jakim jest roślina, stanowi dzieło sztuki. Zdecydowanie bardziej na to miano zasługuje cały pomysł i ostateczny kształt projektu.

Tak czy inaczej, instalacja nie może pozostać z artystką, musi być pilnie strzeżona w swoim laboratorium, jako mutant jest potencjalnym zagrożeniem. Dziwny status rośliny jest dość niezręczny, nawet językowo, nie wiem, czy stosowne jest nazywanie żywego organizmu obiektem, z tej pułapki bio-artu chyba nie ma wyjścia.

Rośliny domowe to chyba coś więcej niż obiekty estetyczne. Relacja z rośliną zdaje się być nieomalże pozbawiona aspektu funkcjonalnego. Jedynym wytłumaczeniem, odpowiedzią na pytanie -po co?- jest przyjemność, -bo chce-. Trud ogrodnika zdaje się być niewspółmierny z efektami, jakie uzyskuje. A jednak rośliny w domu mają zupełnie inny status niż wszelkie ozdoby. Ludzie dzielą swoją przestrzeń z roślinami, ciesząc się ich życiem, mimo że jego przejawy są tak mało spektakularne.
Koniec końców Be-longing zdaje się zabarwione gorzką melancholią. Eksperyment nie zdradził oznak sukcesu, marzenie o bliższym związku z rośliną zakończyło się większym oddaleniem, a nawet kompletną izolacją. Z drugiej strony, ta klęska jest bardziej budująca niż jakikolwiek możliwy sukces. Naukowcy biorący udział w tworzeniu pracy byli bardzo otwarci na całe przedsięwzięcie, mimo że od początku doskonale wiedzieli, że cała akcja jest z naukowego punktu widzenia całkowicie „bez sensu”. Pewność braku rezultatów dyskwalifikuje wszelkie racjonalne działania. Jednak wyjście poza reguły celu i środka jest możliwe nawet w laboratoriach, które naukowymi metodami próbują uczynić świat wygodniejszym, również przez próby realizacji tak utopijnych jak Be-longing Marzeny Czanieckiej.

Kuba Bąk